wtorek, 26 lutego 2013

Rozdział 12.






Widząc osobnika stojącego za drzwiami miałam ochotę je zamknąć, ale przecież w Wigilię trzeba być miłym i dobrym. No dobra, wypadałoby być takim. Tak jak wypada przyjąć do stołu wigilijnego wędrowców. Zapewne tylko dlatego wpuściłam go do środka, bo gdyby był to inny dzień na pewno zamknęła bym mu drzwi przed nosem.
-Czego jeszcze chcesz? – mruknęłam kiedy tylko wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi.
-Przepraszam Gabi, naprawdę Cię przepraszam za tę całą sytuację. – spojrzał na mnie ze smutkiem w oczach. No i powiedzcie mi, jak tutaj takiemu nie wybaczyć tego wszystkiego?!
-Nie będziemy chyba tak stali w progu, co? – ruszyłam w kierunku salonu, ale ten chwycił moją dłoń i pociągnął za nią odwracając mnie w swoją stronę. Poczułam się jakoś dziwnie, chociaż nie raz chwytał moją dłoń, lecz tym razem było zupełnie inaczej. – Mógłbyś mnie puścić?
-Przepraszam. – westchnął. – Chodź ze mną, proszę Cię.
-Cristian, nie mam ochoty nigdzie wychodzić. – jęknęłam.
-Proszę cię jedynie o to, zrób to dla mnie. – no i znów te jego oczy wzięły górę nad moim umysłem.
Długo się nie zastanawiałam i zabrałam swój czarny płaszcz. Wyszliśmy z akademickiego mieszkania, a na korytarzu spokojnie założyłam owe odzienie.
-Gdzie Ty mnie prowadzisz? – spojrzałam na niego kiedy wyszliśmy z akademika.
Nie odpowiedział. Cóż, chyba pozostało mi jedynie przyzwyczaić się do tego jego milczenia i do tej tajemniczości. Podeszliśmy do jego samochodu. Otworzył drzwi i poprosił mnie, abym  wsiadła do środka.
-Ale o co ci chodzi? – spojrzałam na niego stając przy drzwiach samochodu.
-Zaufaj mi. – delikatnie się uśmiechnął i chwycił moją dłoń. Znów poczułam to dziwne uczucie w środku. – Chociaż raz nie zadawaj pytań.
-Niech będzie. – westchnęłam wsiadając do samochodu Włocha.
Na jego twarzy dało się zauważyć delikatny uśmiech. Zamknął drzwi od strony pasażera, okrążył samochód i usiadł na miejscu kierowcy, a po kilkudziesięciu sekundach odjechaliśmy. Nie zadawałam pytań, a on nie palił się do jakieś rozmowy, dlatego cała droga minęła nam w milczeniu, przymusowym, bo przymusowym, ale w milczeniu.
-Chodź. – odezwał się dopiero wtedy, kiedy otworzył drzwi od mojej strony.
-Ale gdzie? – mruknęłam chwytając jego dłoń, po czym wysiadłam z samochodu, a on zamknął za mną drzwi, po czym cały samochód. – Powiesz mi wreszcie o co chodzi.
-Posłuchałem Ciebie i zadzwoniłem do mamy. – przerwałam mu.
-Wiem o tym. – wymamrotałam pod nosem i spojrzałam na niego. – Ale teraz co ja mam do tego?
-Dasz mi skończyć? – uniósł brew ku górze i delikatnie się uśmiechnął. Kiwnęłam tylko głową dając mu możliwość kończenia swojego monologu. – Więc okazało się, że przyjechała do Polski i czekała na mnie na lotnisku. – jego uśmiech z każdą sekundą stawał się coraz wyraźniejszy. – A razem z nią przyjechała moja córka.
-Ponowię swoje pytanie. – stanęłam w miejscu i oparłam ręce na biodrach. – Co ja mam do tego, że Twoja mama przyjechała?
-Chcę, abyś poznała moją córkę. – chwycił moją dłoń i pociągnął w swoją stronę.
-Chwila, chwila, chwila! – zatrzymałam się i wyrwałam dłoń z jego uścisku. – Nie mam zamiaru nikogo poznawać! – krzyknęłam, a on nie wiedział o co ten mój krzyk. W prawdzie sama nie wiedziałam, bo przecież chciał mnie tylko przedstawić, ale wolałam aby tego nie robił. – Zawieś mnie do akademika!
-Gabi, daj spokój. – podszedł do mnie i delikatnie się uśmiechnął.
-Nie, Savani. – powiedziałam już nieco spokojniej, aby nie wszczynać jakiejś niepotrzebnej kłótni. – Odwieź mnie.
-Dlaczego boisz się jej poznać? – stanął jeszcze bliżej mnie. Smutek w jego oczach wyrażał więcej niż słowa, które mógłby wypowiedzieć. – Nie rozumiem.
-Może po prostu nie chcę, aby Twoja mama pomyślała sobie, że jesteśmy parą? – szepnęłam nie odrywając wzroku od jego oczu.
-Nie pomyśli tak, wytłumaczę jej wszystko. – delikatnie się uśmiechnął i wysunął w moją stronę dłoń.
-Znów mnie prosisz? – nie wytrzymałam i zaśmiałam się, ale Savaniego widocznie też to rozśmieszyło, bo nie przestawał mi towarzyszyć w śmianiu się. Chwyciłam jego dłoń, a ten ją delikatnie uścisną. – Ostatni raz. Cristian, ostatni.
Nie powiedział nic. Ukazał tylko rządek swoich białych zębów i razem ruszyliśmy w stronę wejścia do jego bloku. Może nie bloku, bo wiecie, tak trochę dziwnie to zabrzmiało, nie sądzicie? Tak jakby, hm.. Jakby cały ten budynek należał do niego, a przecież tak nie jest, bez przesady. Ale to tylko takie moje małe dygresje na ten temat, lecz wracając. Weszliśmy do jego tymczasowego lokum, bo jak to on sam powiedział, nie pomieszka tutaj za długo. Cóż, jak kto woli, można i tak. Zapalił na przedpokoju światło i pomógł mi zdjąć płaszcz, który odwiesił na wieszak. Weszliśmy w głąb jego mieszkania.
-Widzisz, śpią, odwieź mnie. – stwierdziłam, kiedy weszliśmy do salonu.
-Tatusiu, tatusiu! – dotarł do mojego ucha krzyk. Chyba głupek nawet by się domyślił, że to wołała jego córka.
-Cześć kochanie. – kucnął przed nią, przytulił ją i poczochrał jej blond włoski.
-Dzień dobry, jestem Gabriela. – nie mogłam się powstrzymać i sama kucnęłam obok Włocha, po czym uśmiechnęłam się delikatnie i wystawiłam rękę w kierunku małej dziewczynki.
-Giulia. – niepewnie uścisnęła moją dłoń, po czym zarumieniona zatonęła w objęciach Savaniego.
Była bardzo podobna do niego. Te same oczy, które zapewne miała po tacie jak i również uśmiech. Ten delikatny, niepewny uśmiech, który na twarzy Cristiana sprawiał, że się rozpływam i nie potrafię sprzeciwić się jego słowom. Jednak na szczęście on nie wiedział o tym. Na szczęście dla mnie.
-Dzień dobry. – jego matka podeszła do nas i wystawiła dłoń w moją stronę. – Jestem Beatrice, miło mi.
-Gabriela. – uścisnęłam dłoń kobiety. – Zapewne mama Cristiana.
-Niestety. – zaśmiała się, ale kiedy spotkała się ze złowrogim wzrokiem syna od razu się zaśmiała.
-Powiesz mi, ile masz lat? – ponownie kucnęłam przed dziewczynką.
-Trzy. – szepnęła ciągle wtulona w klatkę piersiową Włocha. – A pani?
-Kochanie, nie można pytać innych o wiek. – przyjmujący spojrzał na nią, a ta momentalnie przeniosła wzrok na swoje buty. – Gabi, przepraszam.
-Daj spokój, to dziecko. – chwyciłam delikatnie jej dłoń. – Jestem dużo starsza od Ciebie. Mam dwadzieścia jeden lat.
-Tatusiu, ile to jest dwadzieścia jeden? – ze swoich butów przeniosła wzrok na twarz ojca i momentalnie wyrwała dłonie z mojego uścisku.
-Dużo szkrabie. – Cris pstryknął palcem w jej nosek i poczochrał włoski. – A teraz chodź, umyjemy się szybko, a jutro z rana się wykąpiesz, dobrze?
Dziewczynka nie odpowiedziała tylko od razu pobiegła w stronę, którą wskazał jej Savani. Ja podniosłam się i spojrzałam na niego z delikatnym uśmiechem. Przeprosił mnie na chwilę i pognał za małą, a mnie zostawił ze swoją matką.
-Długo pani zna mojego syna? – pani Beatrice zwróciła się do mnie uważnie mi się przyglądając.
-Poznaliśmy się na prezentacji zawodników Resovii. – za samo wspomnienie na moją twarz wkradł się uśmiech. – Czyli od rozpoczęcia sezonu.
-Jest dla Ciebie kimś ważnym, czy chcesz go po prostu wykorzystać? – yhym, świetna rozmowa się zapowiada.
-Do czego pani zmierza? – zmrużyłam oczy spoglądając na nią.
-Chcę tylko wiedzieć czy jest dla Ciebie kimś ważnym. – usiadła na kanapie, chwyciła moją dłoń, po czym usiadłam obok niej.
-On jest..




____________________________________________________
Jest kolejny, mam nadzieję, że się spodoba. ;)



niedziela, 24 lutego 2013

Rozdział 11.





Nie odpowiedział nic, jedynie delikatnie uniósł kąciki ust ku górze i bez mojego pozwolenia wszedł do środka. Od razu stanął za blatem kuchennych mebli i spojrzał na mnie.
-To co, zabieramy się za szykowanie kolacji wigilijnej? – z jego twarzy nie znikał uśmiech. Był tak samo piękny jak wtedy, kiedy za pierwszym razem go zobaczyłam, jak podczas meczu na Igrzyskach w Londynie. Ponownie zatraciłam się w tym jego cudownym uśmiechu. – Będziesz dalej się tak na mnie wpatrywała czy pomożesz?
-Przepraszam. – westchnęłam i zamknęłam drzwi. – Ale nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
-Mówiłaś rodzicom, że spędzasz święta ze znajomymi. – spojrzał na mnie, po czym wrzucił zakupione przeze mnie uszka do wrzącej wody. – Więc postanowiłem ułatwić Ci sytuację. – wzruszył obojętnie ramionami. – I nie chciałem, abyś wyszła na kłamczuchę przed rodzicami.
-Noe potrzebuję Twojej troski. – westchnęłam. – A rodzicom zawsze mogłabym coś powiedzieć i uwierzyliby.
-Lepiej okłamywać rodziców, tak ? – spojrzał na mnie z lekkim wyrzutem.
-Możliwe. – wzruszyłam ramionami. – A Ty dlaczego nie wróciłeś do siebie na święta ?
-Chodź, pomożesz mi. – odwrócił swój wzrok i spojrzał na gotujące się uszka. – Podgrzej barszcz i możemy zasiadać do stołu.
-Tak, z jedną potrawą, brawo. – wywróciłam oczami i sztucznie się uśmiechnęłam.
-Nie dałaś mi dokończyć. – mruknął. – A ja wstawię do mikrofalówki rybę i pierogi.
-Poważnie? – przeniosłam wzrok na niego, a ten tylko w odpowiedzi na moje pytanie uśmiechnął się.
Nie protestowałam, nie miałam na to siły. Podeszłam do gazówki i spokojnie wpatrywałam się w pływające oczka znajdujące się na powierzchni barszczu. Kiedy tylko ponownie się zagotował zakręciłam kurek i butlę z gazem, po czym spojrzałam na pochłoniętego w swoim zajęciu Włocha. Zwinnymi ruchami przekładał z pojemnika na talerze to rybę, to pierogi czy jakieś kawałki ciast. Podeszłam do niego, a ten podał mi talerz z rybą, który włożyłam do mikrofalówki. Nie rozmawialiśmy w ogóle podczas przygotowywania tego wszystkiego. Nakryłam do stołu kuchennego i poukładałam na nim wszystkie potrawy, które mieliśmy. Savani wyjął jeszcze opłatek, który położył na mniejszym talerzyku, a razem z nim pomiędzy potrawami. Nie zauważalnie dla niego wyszłam do pokoju i usiadłam na parapecie wpatrując się w niebo, które z każdą sekundą było coraz ciemniejsze. Zagaszone światło nie przyciągało uwagi przechodniów, którzy pospiesznie szli chodnikiem, zapewne spiesząc się do domu. Czułam jak do moich oczu napływają łzy, które mimowolnie zaczęły spływać po moim policzku. No tak, wspomnienia wzięły górę nade mną. Widok Cristian uwijającego się w kuchni przywrócił te wspomnienia, które miałam ukryte głęboko w sobie. Przed moimi oczami miałam dosłownie taką samą sytuację. Widziałam jak po raz pierwszy spędzałam święta jako żona, jak razem, tylko we dwoje, chcieliśmy spędzić pierwsze wspólne święta obiecując rodzinie, że za rok spotkamy się wszyscy razem. Widziałam ten jego cudowny uśmiech, który towarzyszył mu przy przygotowywaniu pierogów czy uszek.
-Gabi. – z moich rozmyśleń i zarazem wspomnień wyrwał mnie głos gościa.
-Już idę. – odparłam nie chcąc dać po sobie poznać, że akurat przerwał mi moje monotonne wylewanie łez. – Już idę. – powtórzyłam i szybkim ruchem otarłam mokre od łez policzka.
-Gabi, co się stało ? – poczułam jak jego dłoń dotyka mojego ramienia.
-Nic. – nie odrywałam wzroku od szyby.
-Przecież widzę. – chwycił delikatnie mój podbródek i przekręcił delikatnie moją twarz w swoją stronę. – Dlaczego płaczesz?
-Nie płaczę! – niemalże krzyknęłam. – A jeżeli nawet to nie Twoja sprawa!
-Nie widzisz, że staram się pomóc Ci?! – krzyknął, ale nie przejęłam się tym.
-Nie potrzebuję Twojej pomocy, do cholery. – znów poczułam jak po moich policzkach spływają łzy. Zeskoczyłam z parapetu i przeszłam do kuchni, a zaraz za mną zrobił to Cristian. – Nie potrzebuję Twojej pieprzonej pomocy, Twojej pieprzonej litości! – krzyknęłam w jego stronę połykając łzy.
-Uspokój się. – powiedział nieco spokojniej i mocno mnie objął. – Spokojnie. Zjedzmy kolację i wtedy porozmawiamy, dobrze?
Nie odpowiedziała nic. Wiedziałam, że źle postąpiłam, że nie powinnam była się tak zachowywać, ale to wszystko było silniejsze ode mnie. Otarł kciukiem mokre od łez moje policzki, podszedł od stołu i odsunął moje krzesło. Usiadłam na nim, a tan podsunął talerzyk z opłatkiem. Chwyciłam jeden płatek i spojrzałam na niego. Ten kucnął obok mnie i delikatnie się uśmiechnął.
-Obiecaj mi, że więcej nie zobaczę łez na Twoich policzkach. – pogładził zewnętrzną stroną swojej dłoni mój policzek.
-Ale ja nie mo..
-Nie widzę sprzeciwu. – uśmiechnął się. Znów zapatrzyłam się na ten jego cudowny uśmiech.
-Obiecuję. – odparłam kiedy tylko przestałam wpatrywać się w jego wargi i niepewnie się uśmiechnęłam w jego kierunku. – Przepraszam Cię.
-Nie masz za co mnie przepraszać. – mrugnął okiem i ułamał kawałek białego płatka, a ja uczyniłam to samo.
Zajął miejsce naprzeciw mnie i spokojnie zaczęliśmy spożywać posiłek. Żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Nie wymienialiśmy się nawet spojrzeniami, ale czułam, że Włoch nie odrywa ode mnie wzroku. Mój tkwił w talerzy, na którym znajdowały się dwa pierogi, które mimo iż wyglądały apetycznie, nie wywoływały u mnie jakiegoś wielkiego zapału do ich zjedzenia. Niechętnie wmusiłam w siebie owy posiłek, po czym zabrałam się za sprzątanie. Umyłam brudne talerzyki, a Cristian powycierał je ściereczką i pochował do półki. Przy okazji zaparzyłam owocową herbatę w dwóch filiżankach i zaniosłam je do „salonu”. Rozsiedliśmy się na kanapie, ale ja nadal byłam nieobecna.
-O czym tak myślisz? – ocknęłam się dopiero wtedy, kiedy usłyszałam słowa włoskiego przyjmującego.
-Wiesz, kiedy tak szykowałeś te wszystkie posiłki wróciły wspomnienia. – znów w moich oczach zaszkliły się łzy. – Widziałam to jak po raz pierwszy przygotowywałam się do Wigilii już jako żona.
-Przepraszam, nie wiedziałem. – westchnął i odwrócił głowę.
-Nie masz za co przepraszać, nie wiedziałeś. – delikatnie się uśmiechnęłam, ale on nie zareagował.
-Zdradziła mnie, a ja ją kochałem. – wysyczał przez zaciśnięte zęby. Chciałam się zapytać o co chodzi, ale nie dopuścił mnie do słowa. – Nie czułem się wcale lepiej od Ciebie. Wmawiała mi, że mnie kocha, a na boku miała kogoś innego. Później wyjechała i zostawiła nasze dziecko u moich rodziców. A ja nie mogłam zrezygnować z tego kontraktu, bo podpisałem go pół roku przed tym całym jej incydentem.
-Ale jak to? Zostawiłeś dziecko i przyjechałeś tutaj, do Polski? – spojrzałam na niego, a moje oczy wyglądały co najmniej jak pięciozłotówki.
-Została u moich rodziców. – westchnął. – Mama miała ją przywieźć na święta do mnie, ale samoloty się opóźniły. I teraz nie wiem czy będzie tutaj.
-Zadzwoń do mamy. – chwyciłam jego dłoń.
Bez słowa wyjął telefon z kieszeni swoich spodni, wykręcił numer i przystawił telefon do ucha. Kiedy tylko ktoś odebrał podniósł się i zaczął rozmawiać po włosku. Kiedy zakończył, schował telefon do kieszeni.
-Przepraszam. – jedynie tyle powiedział, bo od razu zabrał kurtkę i wybiegł.
-Super. – mruknęłam pod nosem i włączyłam telewizję.
Zapowiadał się kolejny nudny wieczór, tyle że tym razem wigilijny. Choć jak dla mnie to też nie było żadnej różnicy. Chwyciłam do ręki szklankę z herbatą i zapatrzyłam się w ekran. Oczywiście nie obeszło się bez Kevina i jego przygód. Mimo iż co roku to pokazują to każda polska rodzina nie wyobraża sobie świąt bez tego. Pustą szklankę odłożyłam na stolik. Rozległo się pukanie do drzwi więc podniosłam się i zabrałam przy okazji szklanki, które postawiłam na blacie mebli kuchennych. Podeszłam do brązowych, drewnianych drzwi i uchyliłam je.



środa, 20 lutego 2013

Rozdział 10.






-Schowaj się. – spojrzałam do niego i popchnęłam go w kierunku pokoju sypialnianego.
-Ale dlaczego? – zdziwił się, można było to po nim poznać.
-Proszę Cię, zrób chociaż raz to o co Cię proszę. – jęknęłam pod nosem, a ten delikatnie się uśmiechnął i skradł mi całusa. Zaśmiałam się tylko i wepchnęłam go do pokoju, po czym zamknęłam drzwi. Podeszłam do drzwi wyjściowych i otworzyłam je. – Mama?
-Nie cieszysz się z naszego widoku? – zmarszczyła czoło, ale szybko jej mina przemieniła się w szeroki uśmiech.
-Pewnie, że się cieszę. – sztucznie się uśmiechnęłam, po czym od razu chwyciła mnie w swoje ramiona.
-Wejdźcie. – ponownie wysiliłam się na uśmiech zapraszając ich do środka.
-Nie w porę wpadliśmy, prawda? – usłyszałam jego cichy głos, kiedy tylko mnie przytulił.
-Tak jakby. – szepnęłam, po czym westchnęłam i zamknęłam drzwi.
Zaprosiłam ich do „salonu”, po czym od razu weszłam do kuchni i do czterech szklanek nalałam soku, z którym od razu powróciłam do pomieszczenia, w którym zostawiłam rodziców.
-Córciu, ale przecież nie potrzebujemy aż czterech szklanek. – wyraźnie rozbawiona rodzicielka pokręciła głową.
Nie odpowiedziałam nic, tylko weszłam do pokoju i zawołałam Cristiana. W skrócie powiedziałam mu co i jak i wraz z nim weszłam do „salonu”. Mina moich rodziców wyrażała wszystko, ale cóż, mogli mnie poinformować, że zamierzają przyjechać do Polski. Po co, gdzie tam. Lepiej zrobić niespodziankę.
-Mamo, tao poznajcie Cristiana. – wyciągnął rękę w kierunku moich rodziców, a oni delikatnie ją uścisnęli.
-Miło mi państwa poznać. – siatkarz wyszczerzył się w ich stronę.
-Gabrysiu.. – mama uważnie mu się przyglądała. Po chwili przeniosła swój wzrok na mnie i delikatnie się uśmiechnęła. – A czy to nie jest ten Włoch, o którym jeszcze w Anglii tyle nam mówiłaś?
-Maaaaaaaaao. – jęknęłam gromiąc ją swoim wzrokiem.
-No co? – mama wzruszyła tylko ramionami. – Ale przecież to o nim mówiłaś po tym meczy naszej reprezentacji na igrzyskach. – na jej twarz ponownie wkradł się delikatny uśmiech.
-Tato. – przeniosłam swój wzrok na ojca, a ten tylko się zaśmiał.
-Chodź kochanie, pójdziemy już. – podniósł się i spojrzał na żonę.
-Tak wcześnie? Przecież przed chwilą przyszliśmy. – westchnęła i podniosła się.
Odprowadziłam ich do drzwi, gdzie podałam mamie płaszcz i pomogłam go jej ubrać.
-Przyjechaliśmy na jeden dzień tylko. – spojrzała na mnie. – A Ty nas wyganiasz.
-Jakbyś nie gadała głupot, to bym tego nie zrobiła. – delikatnie się skrzywiłam. – Nie musiał wiedzieć o tych rzeczach, które teraz mu powiedziałaś.
-Dobra Gabrysiu, my idziemy. – dobrze, że chociaż tato mnie rozumiał i nie miał w zwyczaju mówić jakiś głupot.
-Przyjedziesz na święta? – mama spojrzała na mnie zapinając kolejne guziki swojego płaszcza.
-Nie. – kiwnęłam przecząco głową.
-Będziesz tutaj sama? – zdziwiła się i spojrzała na ojca. – Nic nie powiesz jej na ten temat?
-A co mam jej powiedzieć ? Nie zmuszę jej do tego, aby przyjechała do nas, skoro chce zos..
-Nie będę sama. – westchnęłam przerywając w pół słowa tacie. – Ze znajomymi się umówiliśmy, że zrobimy razem Wigilię.
Na szczęście kłamstwa nie były moją słabą stroną, całe szczęście. Uwierzyli mi w to i chociaż jeden plus tej ich wizyty był. Pożegnałam się z nimi, a kiedy tato mnie przytulił szepnęłam mu tylko ciche „dziękuję”, a ten mocniej mnie objął, po czym ujął moją twarz w dłonie i pocałował w czoło. Zamknęłam za nimi drzwi i głęboko westchnęłam wracając do pomieszczenia, gdzie siedział siatkarz.
-Miłych rodziców masz. – ukazał rządek swoich białych zębów i podszedł do mnie układając swoje dłonie na mojej talii.
-Nie pozwalaj sobie. – jęknęłam i zrzuciłam jego dłonie ze swojego ciała.
-Poważnie opowiadałaś o mnie swoim rodzicom? – poruszał zabawnie brwiami.
-Młoda i głupia byłam. – westchnęłam. – A do tego Cię nie znałam, jasne?
-Ale teraz znasz. – ponownie położył swoje dłonie na moich biodrach.
-I wiem, że jesteś głupim, natar.. – nie pozwolił mi dokończyć, ponieważ wpił się w moje usta zupełnie tak jakby był spragniony ich dotyku.
-Musisz już iść. – oderwałam się od jego ust i delikatnie odepchnęłam go od siebie.
-Mila nie wróci. – spojrzał w moje oczy i odgarnął kosmyk moich włosów z oczu, po czym w nie spojrzał.
-Nie interesuje mnie to. – westchnęłam. – Jeżeli chce to nawet niech się przeprowadzi do tego całego Piotrka, a ja mam to gdzieś.
-Ej, nawet nie dawaj jej takich pomysłów, bo nie będę miał z kim mieszkać. – zrobił smutną minę, ale jakoś nie przejęłam się nią.
-Życie jest brutalne. – mruknęłam i podeszłam do drzwi wyjściowych, które otworzyłam. – Żegnam.
Niechętnie stanął tuż obok mnie i założył na siebie kurtkę. Wysiliłam się na uśmiech, a ten ze spuszczoną głową wyszedł. Zamknęłam za nim drzwi i przekręciłam znajdujący się w zamku klucz. Od razu weszłam do łazienki i tam wzięłam szybki prysznic. Założyłam pidżamę i po wyjściu od razu ułożyłam się na łóżku oddając się w objęcia Morfeusza.


***


Kolejne dni mijały dość szybko. Milena wyjechała do rodziców na święta i miała wrócić drugi dzień ich trwania. Tak więc zostałam sama skazana na jedynie swoją obecność. Cóż, byłam na to przygotowana. Dwudziestego czwartego grudnia wstałam dość wcześnie, bo już o godzinie siódmej, choć nie wiedziałam po co. Upiekłam jedynie makowiec, aby choć trochę przypominał mi święta spędzane w domu rodzinny. Kiedy tylko wyciągnęłam ciasto z piekarnika udałam się do pobliskiego sklepu. Tam chodząc pomiędzy półkami wrzuciłam do koszyka uszka, barszcz w saszetce, pierogi z kapustą no i oczywiście nie obeszło się bez słodyczy, aby mieć co jeść podczas kilku samotnie spędzonych świątecznych wieczorów. Przy kasie za wszystko zapłaciłam. Dość monotonna droga powrotna minęła szybko. Prószący śnieg padał wprost na moją twarz, więc spieszyłam się, aby nie przemoknąć. Spokojnie weszłam do środka i rzuciłam zakupy na kuchenny stół, po czym spokojnie rozsiadłam się przed kwadratowym pudłem zwanym telewizorem. Moje jakże czasochłonne zajęcie przerwało pukanie do drzwi. Niechętnie się podniosłam i podeszłam do nich.
-Co Ty tutaj robisz?!




________________________________________________
Powiem Wam, że wolałabym siedzieć w szkole, niżeli na tych praktykach. ;c
Jednak mam nadzieję, że rozdział się spodoba. ;)



piątek, 15 lutego 2013

Rozdział 9.






Z przyzwyczajenia poprawiłam włosy patrząc do lusterka w przedpokoju i dopiero wtedy niechętnie otworzyłam drzwi.
-Czego Ty jeszcze chcesz?! – jęknęłam pod nosem, ale w prawdzie cieszyłam się z tego, że wrócił.
-Po prostu.. – zamilkł i wysunął rękę zza pleców. – To dla Ciebie.
-Nie chcę żadnych Twoich kwiatków. – starałam się zamknąć drzwi przed jego nosem, ale uniemożliwił mi to.
-Jeszcze zapomniałem o jednym. – dodał i wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
Nie wiedziałam o co mu chodziło, nie miałam zielonego pojęcia. Przeszłam do salonu i usiadłam na fotelu biorąc laptopa na kolana. Stwierdziłam, że po prostu nie będę zwracała na niego uwagi. Nie pozwalał mi na spokojne przeglądanie stron internetowych typu facebook czy twitter. Jak gdyby nigdy nic rozsiadł się na kanapie wcześniej przynosząc dwie szklanki soku i stawiając je na stole. Aby zrobić mu na złość odstawiłam laptopa na stolik i skierowałam się do kuchni, skąd po chwili wróciłam ze szklanką napełnioną sokiem. Kiwnął tylko z niedowierzaniem głową.
-Miałaś sok na stole. – spojrzał na mnie unosząc brwi.
-No popatrz. – mruknęłam pod nosem i odłożyłam przyniesioną szklankę na stolik. – Wolałam wziąć sobie sama.
-Długo będziesz się tak zachowywać względem mnie? – podniósł się i kucnął przede mną. – Milena wszystko mi powiedziała..
-Widzę, że jesteś dobrze poinformowany. – delikatnie się skrzywiłam i ponownie wzięłam laptopa na kolana.
-Dlaczego nie powiedziałaś mi?
-Że co proszę?! – niemalże krzyknęłam. – Nie jesteś moim ojcem, żebym Ci się tłumaczyła. Więc odpuść sobie, dobra?
-Wiesz, że nie odpuszczę. – położył swoją dłoń na moim kolanie.
-Łapy precz ode mnie. – zrzuciłam jego dłoń z mojej nogi i wyłączyłam komputer.
-Zależy mi na Tobie.. – szepnął niemalże niesłyszalnie.
-Daj mi spokój. – wstałam i spojrzałam na niego. – Nigdy nie będę z Tobą, bo nie potrafię nikogo pokochać tak jak kochałam jego, zrozum.
-Ale czy ja mówię, że masz o nim zapomnieć? – podniósł się i spojrzał w moje oczy. Jego były przepełnione żalem? Tak, bynajmniej tak mi się wydawało. – Chcę po prostu sprawić, abyś się uśmiechała każdego dnia, aby w Twoich oczach było widać radość z każdego dnia, każdej godziny, minuty i sekundy.
-Daj mi spokój. – ominęłam go i ruszyłam w kierunku swojego pokoju.
-Gabrysia.. – szedł za mną, byłam tego pewna jak nigdy. – Wiesz, że nie odpuszczę.
-Jeeeeeejku. – jęknęłam odkładając na półkę komputer. – Co mam do cholery zrobić, abyś dał mi spokój?!
-Nie uda Ci się to. – podszedł niebezpiecznie blisko mnie. – Kiedy pierwszy raz Cię ujrzałem nie potrafiłem wymazać Twojej twarzy z myśli. – jedną ręką chwycił moją dłoń, a drugą ułożył na moim biodrze. – Od początku domyśliłam się, że nie będzie łatwo, ale mimo wszystko staram się pokazać Ci, że nie jesteś mi obojętna.
Nie odpowiedziałam na jego słowa. Czując jego dłoń na swoim ciele przeszła mnie fala ciepła. Jak głupia wsłuchiwałam się w jego słowa i przetrawiałam je w swoim umyśle, a do tego jak totalna idiotka wpatrywałam się w jego oczy, w których po prostu tonęłam. Te jego brązowe oczy sprawiały, że nie potrafiłam od niego oderwać wzroku. Zauważył to, bo na jego twarzy momentalnie zawitał delikatny, ale zarazem wyraźny uśmiech. Przeniósł swoją dłoń na mój policzek i delikatnie go pogładził jej zewnętrzną stroną. Głośno przełknęłam ślinę, bo wiedziałam do czego to zmierza, ale po prostu nie potrafiłam zaprotestować, choć sama nie wiedziałam dlaczego tak się dzieje. Przecież byłam silna, przynajmniej tak sobie wmawiałam i za każdym razem te moje słowa miały odzwierciedlenie w rzeczywistości, a teraz? On tak po prostu sprawił, że przy nim moje kolana były jak z waty, miałam wrażenie, że za chwilę zemdleję przez ten jego przeszywający, a zarazem cudowny wzrok. Nie potrafiłam odwrócić głowy tak, aby nie patrzeć na niego. Ten delikatny uśmiech, który widniał na jego twarzy z każdą chwilą stawał się piękniejszy, przez co dało się zauważyć biały rządek jego zębów. Mimowolnie przymknęłam powieki, a po chwili poczułam jak jego delikatne wargi napierają na moje. Nie potrafiłam się oprzeć jego pocałunkom, które z każdą chwilą przeradzały się w bardziej czułe, ale wciąż były delikatne. Zupełnie takie jakby się bał, że mógłby mi zrobić krzywdę. Kiedy tylko oderwaliśmy się od siebie ponownie spojrzałam w jego oczu. Wzięłam głęboki oddech i delikatnie się uśmiechnęłam. Sama nie wiedziałam co robię. W mojej głowie wszystko się już poplątało. Moje serce mówiło jedno, a rozum drugie. Spuściłam głowę w dół i po prostu ominęłam go. Kolejny raz tego dnia weszłam do „salonu”, a tam stanęłam przy oknie. Czułam jak po moich policzkach spływają łzy. Nie chciałam słuchać serca, choć wiedziałam, że miało rację. Po prostu od jakiegoś czasu władzę miał rozum, a serce? Ono po prostu zamilkło. Nie mogłam pojąc dlaczego właśnie teraz ten jeden, wielki mięsień odpowiedzialny za pompowanie krwi znów zaczął sprzeczać się z rozumem. Może wyraźnie chciał mi dać do zrozumienia, że nie powinnam rezygnować z osoby, która coś do mnie czuje? Ale chwila, stop. Przecież on nie mógł niczego do mnie czuć. Przecież znaliśmy się.. No właśnie, nawet się nie znaliśmy. Nie mogłam tak po prostu być z kimś, kogo tak naprawdę nie znałam i o kim kompletnie nic nie wiedziała. Tak, zdecydowanie rozum po raz kolejny miał rację i wygrał kolejną kłótnię z sercem. Ale cóż, na to nic nie potrafiłam poradzić, był silniejszy od tego mięśnia umieszczonego pod moją klatką piersiową i dlatego wygrał. Z moich jakże intensywnych rozmyślań wyrwał mnie delikatne dotyk dłoni Cristiana na moich biodrach. Tym razem nie przeszła przez moje ciało fala ciepła, lecz dreszcze, przyjemne dreszcze , które sprawiły, że na moim ciele pojawiła się tak zwana gęsia skórka. Jednym ruchem obrócił mnie w swoją stronę i spojrzał w moje oczy. Znów przeszywał mnie swoim wzrokiem, a ja znów nie potrafiłam oderwać od jego oczu wzroku. To było po prostu silniejsze. Serce znów wdało się w kłótnie z rozumem. I jeszcze te jego brązowe oczy, w których nie było widać tak jak zawsze radości. Teraz było wręcz przeciwnie. Widniał w nich smutek i zarazem niezrozumienie. Tylko dlaczego niezrozumienie? Może po prostu nie zrozumiał tego, że tak po prostu odeszłam po tym jak mnie pocałował? Możliwe, teraz miałam różne myśli, które kłębiły się w mojej głowie, i z którymi starałam się sobie poradzić. Jednak ten jego wzrok.. Tak, to był ten moment, w którym serce po raz pierwszy od roku, jak nie dłuższego okresu czasu, wygrało kłótnię z rozumem.  Kciukiem delikatnie otarł ostałe krople łez, a ja wzięłam się na palce, aby chociaż trochę dorównać mu wzrostem, choć nawet to nie pomogło. Delikatnie ułożyłam dłonie na jego policzkach, spojrzałam w jego oczy, po czym przymknęłam powieki. Delikatnie musnęłam jego usta, a on nie protestował. Widocznie jemu się to podobało. Nasze delikatne złączenie warg przerodziło się w namiętny pocałunek. Jego język delikatnie drażnił moje podniebienie, a ja nie zostawałam mu w tym dłużna. Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi od razu się od niego oderwałam.





_____________________________________________________
Taki beznadziejny, ale cóż..
W poniedziałek się dowiem jak długo będę siedziała na praktykach. Jak się okaże, że będę szybciej kończyła to prawdopodobnie częściej będę się pojawiać rozdziały na moich blogach, bynajmniej będę się o to starała, ale nic nie obiecuję! ;)

Pozdrawiam serdecznie! ;-**



poniedziałek, 11 lutego 2013

Rozdział 8.






Spojrzałam na osobnika podchodzącego do mnie i do Piotrka. Nie miałam ochoty go widzieć, ani słuchać. Po prostu spojrzałam na Milenę, kiwnęłam niedowierzająco głową i wyminęłam ich obydwu, bo akurat zdążył do nas dość Savani. Przyspieszyłam kroku, aby nie dogonili mnie. Miałam gdzieś ich głupie świętowanie. W ogóle co ja miałam do tego?! Chyba śnili jakbym gdzieś z nimi poszła i do tego piła czy coś w tym stylu. Nie ich doczekanie. W akademiku byłam szybciej niż zwykle. Weszłam do pokoju i zrzuciłam z siebie tylko płaszcz, a torebkę odłożyłam na swoje łóżko. Wyszłam z pokoju i usiadłam na parapecie przy oknie na naszym piętrze. Spojrzałam w niego. Już dość szybko robiło się ciemno, ale nie przeszkadzało mi to. W końcu ciemność sprzyjała samotności, prawda? Przyglądałam się ciemnemu, zachmurzonemu niebu. Pogoda odpowiadała mojemu stanowi. Cóż, każdy ma w czymś szczęście i pecha. Widocznie ja mam pecha w miłości, a szczęście w nauce i niech już tak pozostanie. Dla dobra. Czyjego? Mojego i Jego. Nie zasługuje na to, by.. Może nie na to by mnie mieć, ale na to, żeby cierpieć. Tak, zdecydowanie nie zasługuje na cierpienie, które zapewne otrzymywałby każdego dnia ze zdwojoną siłą od mojej osoby. Cóż, taka już jestem.
-Tutaj jesteś. – z rozmyśleń wyrwał mnie głos mężczyzny.
-Czego chcesz? – warknęłam w jego stronę.
-Dlaczego nie chciałaś iść z nami? – stanął blisko mnie, zdecydowanie za blisko. Czułam jego przyspieszony oddech na swoim ciele.
-Bo po co? – zeskoczyłam z parapetu i ruszyłam w kierunku pokoju. – Przepraszam, ale muszę iść się pouczyć.
Ponownie go wyminęłam, z takim samym impetem jak to zrobiłam wcześniej, jednak tym razem nie spodziewałam się jego reakcji. Natychmiast chwycił mój nadgarstek, obrócił w swoją stronę i przyciągnął do siebie, po czym mocno chwycił mnie w pasie i wpatrywał się w moje oczy.
-Puść mnie. – wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
-Dlaczego jesteś taka, tak no..
-Jaka? – przerwałam mu w połowie zdania. – Taka niedostępna? – pokiwał tylko twierdząco głową. – Już Ci to tłumaczyłam. Jeden raz nie wystarczył, mam Ci to powtórzyć ?! – poczułam jak do moich oczu napływają łzy, które mimowolnie zaczęły wylewać się po moich policzkach tworząc na nich malutki strumyk. – Nie, nie jestem niedostępna. Po prostu nie mam serca, rozumiesz?
-Każdy ma serce. – szepnął nie odwracając wzroku od moich oczu.
-Ale ja nie mam, rozumiesz?! – krzyknęłam niemalże na cały akademik. – Moje serce odeszło wraz z miłością mojego życia, rozumiesz?
-Nie płacz. – otarł moje mokre od łez policzka.
-Daj mi spokój. – odepchnęłam go od siebie i ruszyłam w stronę pokoju.
-Gabi! – krzyknął i pobiegł za mną. Cholera, dlaczego on musi być sportowcem i dlaczego musi szybko biegać?! Nie zdążyłam nawet otworzyć drzwi wejściowych, a znów poczułam na swoich biodrach jego dotyk, który przyprawiał moje ciało o przyjemny dreszcz.
-Zrozum, ja nie mogę Cię pokochać, nie mogę. – szepnęłam uderzając dłońmi zaciśniętymi w pięści o jego klatkę piersiową.
-Gabi! – krzyknął jeszcze głośniej niż wcześniej i chwycił mnie za nadgarstki, delikatnie mną potrząsając.
-Daj mi spokój, zostaw mnie! – również krzyknęłam, przecież nie pozwolę jakiemuś frajerowi na mnie krzyczeć, prawda?! – Odpuść sobie, proszę Cię.
-Nie odpuszczę, za bardzo mi na Tobie zależy. – szepnął i mocno mnie objął swoimi ramionami.
Nie protestowałam. Po prostu wtuliłam się w jego mocne ramiona. Może tego po prostu potrzebowałam? Tej bliskości i wsparcia? A może zarazem bałam się odrzucenia, które spowodowałoby, że zamknęłabym się w sobie i odizolowała od innych? Tak, zapewne to była ta druga wersja. Łzy spływały strumyczkiem po moich policzkach, a z nich opadały na koszulkę Savaniego, w która po kilku sekundach wsiąkały, co sprawiało, że robi się ona mokra.
-Nie pozwolę Cię skrzywdzić. – szepnął jeszcze mocniej mnie przytulając, po czym pocałował mnie we włosy.
-To wszystko jest tak trudne. – wyszeptałam połykając pojedyncze słone krople. – Dlaczego to życie jest tak trudne i skomplikowane? Dlaczego los zabiera ważnych dla nas ludzi?
-Zabiera ważnych. – przerwał i delikatnie chwycił mój podbródek, po czym uniósł moją głowę w górę sprawiając, że mój wzrok utkwił na w jego tęczówkach. – Ale czasem stara się tę osobę zastąpić kimś innym. Może kimś podobnym do tej straconej, a może całkiem inną, aby nie przypominała o tamtej?
-Może masz i rację. – westchnęłam delikatnie się uśmiechając. – Ale zapomnieć jest trudno.
-Czy ktoś karze Ci zapominać? – niepewnie się uśmiechnął, ale nie puszczał mojego podbródka. – Ja nie karzę Ci zapominać. – ułożył swoją dłoń po lewej stronę swojej klatki piersiowej i ponownie spojrzał w moje oczy. – Tego co jest w sercu nie zapomnisz i nie wymażesz z pamięci. Tam wszystko będzie trwało, dopóki dopóty będziesz chciała o tym pamiętać.
Zabrał swoją dłoń ode mnie, a ja poczułam się tak dziwnie nieswojo. Może po tym jak przestał mnie dotykać? A może po prostu ulżyło mi, kiedy zabrał swoją dłoń? Nie byłam tego pewna, ale nadal nie odrywałam od niego swojego wzroku. Delikatnie uniósł prawy kącik ust ku górze, chwycił moją dłoń, oddalił się ode mnie i jak gdyby nigdy nic odszedł, uwalniając przy tym moją dłoń ze swojego uścisku. Czułam jak łzy ponownie wypływają z moich oczu spływając przy tym po moich policzkach, po czy spadały na podłogę akademickiego korytarza. Panowała taka cisza, że każde opadnięcie słonej kropli dało się usłyszeć. Dopiero wtedy do mnie dotarło to, że on musi wiedzieć dlaczego tak się zachowuję, że musi wiedzieć o tym co się stało za granicą. Ale co mi z tego? Przecież i tak prędzej czy później by się dowiedział. Wolałam prędzej, więc zapewne Milena go uświadomiła. Z jednej strony to i lepiej, ale z drugiej wolałabym sama mu to powiedzieć i mieć chociażby tę głupią satysfakcję z tego, że usłyszał to z moich ust. Ale cóż, bywa i tak, prawda? Stałam na korytarzu jak wmurowana w podłogę. Ale to całe wydarzenie z Cristianem sprawiło, że nie potrafiłam się ruszyć, nie potrafiłam zrobić chociażby kroku, czy nawet dwóch, aby wejść do akademickiego lokum. W głowie przeszły mi różne scenariusze w tamtym momencie, ale nie liczyłam na to, że tak po prostu sobie odejdzie, odwróci się i pójdzie. Może i w głębi serca pragnęłam, aby został, przytulił mnie i chociażby pocałował? Tak, z jednej strony tego chciałam, ale z drugiej nie chciałam okazać przy nim słabości. Okazywanie słabości po prostu nie było w moim typie. W końcu zawsze byłam silną i pewną siebie osobą, a tego zmienić nie chciałam. Kiedy wreszcie się otrząsnęłam z tego wszystkiego co mnie spotkało weszłam do swojego lokum i od razu udałam się do łazienki, gdzie w mgnieniu oka weszłam pod prysznic, a wyszłam spod niego po kilku minutach. Zmęczenie po prostu dało się we znaki. Ubrałam na siebie krótkie szorty, mogę nawet powiedzieć, że bardzo krótkie i na górę założyłam luźną bluzkę na ramiączkach. W takich rzeczach czułam się najwygodniej, a do tego zamknięta w czterech ścianach, to odpowiadało mi w ostatnich dniach najbardziej. Kiedy tylko wygodnie się rozsiadłam na salonowym fotelu z laptopem na kolanach rozległo się pukanie do drzwi. Jako, że moja współlokatorka jeszcze nie wróciłam, musiałam to ja podnieść swoje szanowne cztery litery i pofatygować się je otworzyć.





____________________________________________
Krótki, ale mam nadzieję, że przyzwyczailiście się już do takich długości. ;)
Teraz będę zapewne rzadziej dodawała, bo wróciłam do szkoły i mam trochę dużo nauki, ale postaram się w miarę regularnie tutaj dodawać, jak i na pozostałe moje blogi. ;). Liczę na wyrozumiałość! ;)
Pozdrawiam serdecznie. ;-*



sobota, 9 lutego 2013

Rozdział 7.





Niechętnie je otworzyłam i widząc za nimi Nowakowskiego nieźle się zdziwiłam.
-Mileny nie ma. – sztucznie się uśmiechnęłam i chciałam zamknąć drzwi, ale uniemożliwił mi to. – Czego?
-Ja tutaj tylko wpadłem sprawdzić czy jesteś sama. – wzruszył bezradnie ramionami, a z jego lewej strony wyłoniła się dobrze mi znana twarz. – To spadam, na razie.
Myślałam, że wyjdę z siebie. Spojrzałam złowrogo na Nowakowskiego i głośno westchnęłam. Savani uważnie mi się przyglądał, a ja nie miałam ochoty na rozmowę w tej chwili z nikim. Bez dłuższego namysłu zaprosiłam go do środka, bo przecież nie będziemy stać w progu, a zapewne chciał porozmawiać, bo inaczej by się nie zjawił. Poprosiłam go, aby wszedł do pokoju mojego, bo nie lubię rozmawiać w salonie, a ja w tym czasie nalałam do dwóch szklanek soku pomarańczowego. Wzięłam głęboki oddech i razem ze szklankami powędrowałam do pokoju. Postawiłam je na stoliku nocnym, a sama po turecku usiadłam na łóżku.
-Co chciałeś? – spojrzałam na niego.
-Chciał-chciałem się zapy-zapytać jak Ci się podobał trening? – zaczął się jąkać, ale było w tym coś takiego pięknego.
-Taki sobie. – wzruszyłam ramionami. – Szału nie było, dupy nie urwało.
-Szału co ? – zmrużył oczy i usiadł obok mnie. – Mogłabyś powtórzyć?
-Szału nie było, dupy nie urwało. – zaśmiałam się i sięgnęłam po sok. Ku mojemu zdziwieniu nasze dłonie spotkały się na jednej ze szklanek. Szybko swoją zabrałam i spojrzałam na niego. Jego wzrok przeszywał całe moje ciało. – Przepraszam.
-Nie, nie. – spojrzał na mnie i delikatnie się uśmiechnął. – To ja przepraszam. Mogę się o coś zapytać?
-Jasne, pytaj. – westchnęłam. – Skoro musisz.
-Dlaczego boisz się zbliżyć do mnie?
-Że czego ja się niby boję?! – uniosłam głos i wstałam, po czym podeszłam do okna. – Nie boję się.
-Więc dlaczego tak się zachowujesz? – stanął tuż za mną i ułożył dłonie na moich biodrach. – Czego się tak cholernie boisz?
-Czego? Chcesz wiedzieć czego? – odwróciłam się w jego stronę, czując jak do moich oczu napływają łzy. – Chociażby tego, że znów kogoś stracę. – moje policzki z każdym wypowiedzianym słowie stawały się mokrzejsze. – Chociażby tego, że znów będę cierpieć, czy nawet tego, że ktoś kogo pokocham odejdzie i znów zostanę sama. Może to stąd się bierze?
-Nie płacz. – otarł moje policzka i przytulił mnie.
-Lepiej będzie jak już pójdziesz. – spojrzałam w jego oczy, pełne troski oczy.
Odszedł, zrezygnowany odszedł zostawiając mnie samą. Bez żadnego słowa, po prostu wyszedł i trzasnął drzwiami. Miałam ochotę pobiec za nim, mocno się do niego przytulić i czuć jego bliskość, jego obecność. Ale nie. Tak przecież będzie lepiej, prawda? Zostanę sama ze swoimi problemami. Przecież wiedziałam, że tak będzie. Doskonale wiedziałam na co się piszę biorąc w tak młodym wieku ślub, ale przecież kochałam go najmocniej na świecie i wtedy liczył się tylko on. Nikt nie wiedział jak to życie potoczy się dalej. A może po prostu ktoś tam, z góry nie przypadkowo postawił tego Włocha na mojej drodze? Może ktoś chciał, abym się z nim spotkała? I znów przed oczami miałam ten cholerny sen, w którym chciał mi coś powiedzieć, ale nie dokończył.
-Bądź silna, jesteś silna. – powiedziałam sama do siebie ocierając mokre od łez policzka.
Spojrzałam przez okno i oddalając się od niego otarłam kolejną pojedynczą łzę i weszłam do łazienki. Długi, zimny prysznic był mi potrzebny. Od razu po opuszczeniu kabiny prysznicowej otarłam ciało ręcznikiem i nałożyłam na siebie pidżamę, po czym bez zastanowienia wyszłam i ułożyłam się na łóżku oddając się w objęcia Morfeusza.


***


Kolejne dni jak dla mnie mijały monotonnie. Kiedy tylko podnosiłam się z łóżka, ubierałam się, jadłam na szybko jakieś śniadanie i wychodziłam na uczelnie. Po wykładach od razu wracałam do akademika, nie miałam ochoty nigdzie wychodzić. Jedynie kiedy wiedziałam, że do Mileny ma przyjść Nowakowski wychodziłam z mieszkania i wracałam dopiero wtedy, kiedy on sobie szedł do siebie. Po prostu nie chciałam się z nim widzieć, a może najzwyczajniej w świecie bałam się tego, że wraz z Piotrkiem przyjdzie Cristian? Możliwe, wszystko było możliwe. Minął październik, listopad i połowa grudnia. Święta były coraz bliżej. Nie miałam żadnych planów. Nie chciałam jechać do rodziców, bo nie miało to najmniejszego sensu. Dzisiaj, piętnastego grudnia kończyły mi się wykłady, przed przerwą świąteczną oczywiście. Więc musiałam zawitać na uczelnię. Niechętnie podniosłam się z łóżka i od razu weszłam do łazienki zabierając z półki ubrania. Wzięłam szybki, zimny prysznic. Tego potrzebowałam do przebudzenia się. Od razu ubrałam na siebie czarne rajstopy, delikatną cytrynową spódniczkę, biały top ze Smerfetką i do tego czarny kardigan. Włosy spięłam w kłosa, zrobiłam delikatny makijaż i ciało spryskałam mgiełką do ciała. W drzwiach łazienkowych minęłam się z Leną. Stwierdziłam, że nie będą na nią czekała. Przecież sama trafi na uczelnię. Schowałam do torby notatnik i długopis, po czym od razu podeszłam do drzwi wyjściowych. Na nogi wsunęłam botki na obcasie, założyłam czarny płaszcz i biorąc do ręki torbę wyszłam z akademika. Na parkingu widziałam jak przy samochodzie czekał na Milenę Piotrek. Nie był sam, jak zawsze był z Nim. Zauważył mnie, bo zaczął mi machać. Po prostu to zignorowałam i jak gdyby nigdy nic przeszłam obok jego samochodu. Przyspieszyłam nieco kroku, aby żadnemu nie wpadło do głowy to, by iść za mną. Bezpieczna czułam się dopiero wtedy, kiedy weszłam na uczelnie i zajęłam swoje miejsce w sali. Wykłady się zaczęły, ale Mileny nie było. Od razu się domyśliłam z kim jest, ale nie przejmowałam się tym za bardzo, w końcu to nie była moja sprawa. Wykładowca oddałam nam nasze zaliczenia z poprzedniego miesiąca.
-Gratuluję panno Moore. - powiedział, kiedy podawał mi moją kartkę.
-Dziękuję. - delikatnie się uśmiechnęłam.
No tak, w końcu niemiecki zawsze lubiłam. Cóż, za tym też idzie to, że każde jedno zaliczenie mam na pozytywną ocenę, a zazwyczaj są to 5 lub nawet 6. Cieszyłam się, że chociaż to mi się udaje w moim życiu. W końcu nie mam szczęścia w miłości, ale mam szczęście w nauce. Być może tak powinno być, a ja na to nic nie poradzę. Wykład skończył się dość szybko, na szczęście, bo dłużej bym tam nie wytrzymała. Zabrałam swój płaszcz i zadowolone wyszłam na zewnątrz. Stali na parkingu. Nie wiedziałam dlaczego, przecież Mileny nie było na zajęciach. 
-Chodź z nami. - Piotrek podbiegł do mnie i od razu wskazał na swój samochód, przy którym stała Milena wraz z Włochem./
-Nie dzięki, muszę się pouczyć. - chciałam go spławić, nie miałam ochoty szlajania się z nimi nie wiadomo gdzie.
-No przestań, nie daj się prosić. - delikatnie się uśmiechnął. - Przecież wiem, że nieźle sobie radzisz z nauką.
-Piotrek, odpuść sobie, co ? - delikatnie się skrzywiłam.
-Zostaw nas. 



środa, 6 lutego 2013

Rozdział 6.






Spojrzałam pytająco na włoskiego siatkarza, a ten tylko wzruszył ramionami i zaśmiał się. Podszedł do tego, który zakłócił nam nasze milczenie, zapewne swojego dobrego znajomego. Przywitali się, po czym podeszli do mnie.
-Poznajcie się. – wyszczerzył się i podrapał się nerwowo po karku.
-Ivan Zaytsev jestem. – uniósł prawy kącik ust ku górze i wysunął w moim kierunku rękę. – Miło mi.
-Gabriela, Gabriela Moore. – uścisnęłam niepewnie jego dłoń. – Mnie również miło.
-Cris, no nie wiedziałem, że tak szybko się zaaklimatyzujesz tutaj. – poruszał zabawnie brwiami.
-To nie jest moja dziewczyna. – delikatnie się skrzywił. – Tylko znajoma.
-Tak, tak. Jasne. – Ivan zaśmiał się.
-Co Ty właściwie tutaj robisz ? – zmierzył kolegę wzrokiem i stanął obok mnie.
-Kontuzja. – skrzywił się. – I wysłali mnie do jakiegoś lekarza tutaj.
-No cóż, widać nawet we Włoszech nie mają tak genialnych lekarzy jak tutaj. – zaśmiałam się i ruszyłam w stronę wejścia do hali. – Cristian, idziesz czy chcesz się spóźnić?
Momentalnie pożegnał się z reprezentacyjnym kolegom i nim się obejrzałam dotrzymywał mi już kroku. Nie zadawał pytań, było to nie potrzebne, bynajmniej według mnie.
-Przepraszam za niego.. – głośno westchnął.
-Nie ma sprawy. – uniosłam kciuk ku górze i zaśmiałam się. – To ja powinnam przeprosić za ten tekst o lekarzu.
-Proszę Cię, należało mu się. – spojrzał na mnie z wyraźnym uśmiechem na twarzy. – A poza tym u nas nie ma tak genialnych lekarzy.
-No przestań. – dźgnęłam go palcem w żebra. – Na pewno są lepsi.
-Na pewno nie. – wytknąl w moim kierunku język.
-Masz zamiar się ze mną kłócić ? – podparłam się rękoma o boki.
-Tak. – uniósł jedną brew ku górze.
-Czyli chcesz opuścić dzisiejszy trening ? – wskazałam na wychodzących z szatni przebranych już siatkarzy.
-Osz kurwa, trening. – uderzył się w czoło i ruszył w kierunku szatni.
-Widzę, że przekleństw szybko się uczą. – zaśmiałam się sama do siebie i usiadłam na ławeczce przy szatni.
Jak na faceta, który musi przebrać się jedynie na trening, siedział bardzo długo w tej szatni. Ale co tam, przecież to baby siedzą, dajmy na to w łazience, godzinami i nie wiedzą kiedy mają wyjść. Mhm, jasne. To są tylko zwykłe stereotypy i nic więcej, tyle, koniec kropka, proste. Kiedy wyszedł z szatni szybko chwycił mnie za dłoń i biegiem ruszył w kierunku Sali. Nie potrafiłam wytrzymać ze śmiechu, ale cóż, taka już moja natura. Zaprowadził mnie do plastikowych krzesełek, uśmiechnął się i odszedł. Kiedy stanął na płycie boiska jeszcze raz na mnie spojrzał i puścił mu oczko, a na mojej twarzy mimowolnie pojawił się uśmiech. Trener przywołał wszystkich do siebie, przekazał im zapewne jakąś informację, a po chwili rozpoczęli trening. Spojrzał na mnie, uśmiechnął się i zawołał mnie do siebie. Trochę czasu minęło zanim zeszłam z końca sali do niego ale co chcecie, nie chciałam się narażać trenerowi. A może tak po prostu nie chciałam, aby Savani miał przeze jakieś kłopoty ?
-Co tutaj robisz? Trening jest zamknięty dla dziennikarzy. – zrobił poważną minę i zmierzył mnie wzrokiem. – Nie wyglądasz na dziennikarkę.
-Bo nie jestem. – wzruszyłam ramionami. – Pewien osobnik chce mi udowodnić, że nie jest wielkim gwiazdorem i poprosił mnie, żebym przyszła na trening. – powiedziałam na jednym tchu. – Ale jeżeli to jakiś kłopot to mogę wyjść.
-Nie, nie. – trener ukazał rządek swoich białych zębów. – Ale wolisz siedzieć tam sama w tyle niż dotrzymać mi tutaj towarzystwa?
-No w sumie czemu nie. – zaśmiałam się i usiadłam obok pana Andrzeja.
Zadawał mi mnóstwo pytań chcąc wyciągnąć ode mnie o kogo mi chodziło. W końcu uległam i powiedziałam mu, że to Savani. Zdziwił się, ale uśmiechnął się. Powiedział mi co nieco o tym osobniku i z jego opowiadań wywnioskowałam, że nie jest wcale taką złą i rozkapryszoną gwiazdką. Ale cóż, nie poznałam się na tym sama dlatego wolę to sprawdzić. Zawsze lepiej dowiedzieć się samemu i przeżyć to na swojej skórze. Po długiej rozmowie trener musiał powrócić do swojego zajęcia. A co najważniejsze musiał rozdzielić Igłę, Paula i Savaniego. Inaczej nie poprowadziłby normalnego treningu, ale cóż. Uważnie się przyglądałam temu ostatniemu. Na treningu nie zachowywał się jak jakaś rozkapryszona gwiazda, wręcz przeciwnie. Ale nawet mimo tego nie potrafiłam mu jak na razie zaufać. Zapewne dlatego, że za krótko go znałam i musiałam poznać lepiej, proste. Moje rozmyślanie przerwał mi podchodzący do mnie Włoch. Wtedy dopiero dotarło do mnie to, że ich trening właśnie dobiegł końca. Przeszłam wraz z nim pod szatnię i usiadłam przy drzwiach na plastikowym krzesełku. Tym razem czekałam jeszcze dłużej. Nie miałam zamiaru siedzieć jak idiotka na korytarzu. Wzięłam głęboki oddech i otworzyłam drzwi do szatni siatkarzy. Nie przejmowałam się tym, że oni stoją owinięci w sam ręcznik od pasa w dół, bo przecież to normalne, mhm.
-Savani! – krzyknęłam, a ten wynurzył się owinięty ręcznikiem. – Długo mam jeszcze czekać? Spieszę się.
-Daj mi dwie minutki. – pokazał na palcach i zabrał swoje ciuchy.
-Nie przeszkadzajcie sobie. – wyszczerzyłam się i opuściłam szatnię.
No proszę, czyli potrafią siedzieć cicho i spokojnie, nie drzeć się jak idioci na cały Rzeszów. Więc potrafią być normalni. Brawo, jasne. Dosłownie po dwóch minutach Crisitan opuścił szatnię i podszedł do mnie. Razem z nim wyszłam z budynku, po czym podeszliśmy do jego samochodu. Wsiedliśmy i odjechaliśmy. Droga minęła w milczeniu, ale to normalna rzecz jak dla nas. Kiedy tylko zatrzymał samochód rzuciłam krótkie „cześć” i wysiadłam kierując się do akademika. Weszłam do swojego pokoju i zaszyłam się w pokoju. Wzięłam od Leny notatki i zaczęłam je przepisywać. Zapewne ona była umówiona z Piotrkiem, dlatego jej nie było, ale przecież to jej życie. Kiedy skończyłam pisać te głupie notatki przeszłam do kuchni, gdzie zrobiłam sobie kilka kanapek i wraz ze szklanką soku pomarańczowego usiadłam w salonie przed TV. Moją błogą chwilę spokoju przerwał dzwonek do drzwi. Westchnęłam tylko, podniosłam swoje szanowne cztery litery i ruszyłam w kierunku drzwi.